czwartek, 20 grudnia 2012

Po białogłowsku



Stanisław Zygmunt Druszkiewicz w swoim pamiętniku zanotował ciekawy przypadek ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości. Grunt to rodzina…
[W 1641 roku] Zabiłem w Słucku w pokoju w dzień świąteczny komornika jego, niejakiego Zgłębickiego, o żarty, pod bytność [w obecności] Pana Eliasza Arciszewskiego. In recenti [zaraz potem] z gorącego uczynku wszedłem był do kościoła, a że trudno było z miasta wylecieć ptakiem (miasto wysokiemi obwarowane murami i warta była potężna), przyjechała umyślnie ciotka moja, Pani Szpęgowska z domu Rutkowska, i ubrawszy mnie po białogłowsku (jeszczem też natenczas nic nie miał na gębie) wywiozła mnie do Zamościa do szwagra mego (…) za Słuck trzy mile.
Pan Stanisław postanowił jednak oddalić się pośpiesznie od Słucka – przez Nowy Bychów dotarł bajdakiem do Kijowa, a stamtąd do Kudaku. Zaciągnął się potem na parę koni po kozacku do chorągwi Krzysztofa Grodzickiego, gubernatora twierdzy, gdzie służył do 1643 roku. Wtedy to, po pojedynku z towarzyszem Truszyńskim, został wydalony spod chorągwi. To już jednak inna historia, o której być może opowiem przy inszej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz