piątek, 30 grudnia 2016

Od głodu i wolontarzy uchowaj nas Panie...


Jan Cedrowski opisał  swoim pamiętniku straszliwe plagi które w 1656 i 1657 roku nawiedziły województwo mińskie. Kraj wyczerpany wojnami z Kozakami, Szwedam i Moskwą musiał teraz stawić czoła najgorszemu z wrogów…
Dopuścił P. Bóg […] na różnych miejscach i w moim domu straszną moc myszy polnych, tak że zboża wprzód w polach, a potem w pieniach i swirnach i przepłotach strasznie psowali i za którem dopuszczczeniem Bożem zaraz głód straszny nastąpił, który trwał aż do żniw roku 1657 tak że kotki, psy, zdechliny wszelakie ludzie jadali, na ostatek rżnęli ludzi i ciała ludzkie jedli i umarłym trupom ludzkim wyleżeć się w grobie nie dali, czegom się sam mizerny człowiek oczyma mojemi napatrzał.
Co gorsza, wraz z głodem nadciągnęli i plądrujący żołnierze… na dodatek nominalnie walczący po tej samej stronie.  W marcu 1657 roku pan Jan zapisał:
Niezmierne rabunki, najazdy cierpieliśmy od chłopów własnych naszych, których był Pułkownikiem hultaj Dzienis Muraszka[1] i założył był sobie sedem belli[2] w Kamieniu. Ten niezbożny człowiek i jego hultaje nie tylko chłopów i poddanych naszych, ale i czeladź podmawiali, a drugich w swój regestr wypisywali i największą byli przyczyną ciężkiego głodu i rozejścia wszystkich chłopów. Uciszyli się jednak potem jak ich w Prusowiczach pogromiono, gdzie i moich kilku poddanych którzy się byli pohultali, zabito.
Muraszko który tak się dał we znaki litewskiej szlachcie, podźwignął się po porażce i kontynuował różnego rodzaju harce i swawole. Wspominałem o nim kilka lat temu w innym wpisie.



[1] Walczący potem u boku wojsk polsko-litewskich w kampanii 1660 roku.
[2] Obóz wojskowy. 

środa, 28 grudnia 2016

Bij, bij, jako na wilka


Późną jesienią 1683 roku armia koronna króla Jana III Sobieskiego, w drodze powrotnej do kraju, wkroczyła na tereny dzisiejszej Słowacji. Polacy nie mieli tu jednak łatwego życia. Okoliczna ludność, w przeważającej mierze kalwińska, nie była skłonna wspierać katolickich wojaków; miasta i zameczki obsadzali zwolennicy powstańców węgierskich a Polakom dawała się we znaki „mała wojna”. Jak to napisał sam król w liście do Marysieńki:
A tymczasem Tekoli[1] nie chcąc nigdzie na mnie czekać, lubom mu wszelkie obiecywał bezpieczeństwa, i zastawę dawał[2], poszedł do Turków do Debreczyna z żoną i ze wszystkiem, odesławszy od siebie wszystko wojko, a tu je, gdzieśmy stać mieli, rozłożywszy; z takim ordynansem[3] aby nas wszędy tak traktować, jako nieprzyjaciół: o czem, ani nas nie przestrzegł ani tych swych których ma przy boku naszych Posłów. Tak tedy skorośmy weszli dans la superieure Hongrie, nie spodziewając się już żadnych nieprzyjaciół, zastaliśmy wszystko nam nieprzyjazne, i począwszy od zamku Satmar nazwanego, mil z tąd 9, z za każdego krzaka do nas strzelają, i z każdego miasta i chłopi, i szlachta, i żołnierze wołają: „bij, bij”, jako na wilka. Chorych pozostałych okrutnie mordują, gorzej daleko niżej Turcy: dla czego dzień i nic strzec się musimy i powoli postępować, aby ludzi nie tracić.
Sobieski wspomina dalej o walkach podjazdów, gdzie w potyczce pod Preszowem bardzo się dobrze sprawili jego Tatarzy, biorąc jeńców. Samego Preszowa i Koszyc jednak nie próbowano zdobywać: zamki były dobrze zaopatrzone, miały też liczną załogę złożoną z Węgrów wspartych przez Niemców nie mało[4]. Armia polska była w coraz gorszym stanie, choroby nie ustają, głód wielki, bo wszystkie wsie do miast wielkich albo do lasów pozbiegały. Rozgoryczony król napisał nawet: otóż nam odpoczynek, otóż nam nagroda, otóż nam zimowe po takich pracach wytchnienie!



[1] Przywódca powstańców węgierskich, książę Imre Thokoly.
[2] Tj. rękojmię bezpieczeństwa na wypadek spotkania.
[3] Rozkazem.
[4] Dezerterów z armii cesarskiej. 

wtorek, 27 grudnia 2016

Pokornie prosimy Wasze Łaskawości...


Dziś wypisek w klimatach szkockich, czy raczej szkocko-holenderskich. Znalazłem oto bardzo ciekawą petycję burmistrzów i radnych Bredy z 1608 roku, w której zwracali się oni do Rady Stanu o zaaprobowanie nowego kandydata na puszkarza miejskiego. Ochotnikiem był Szkot Jacques[1] Lawson. W 1608 roku już osiadły mieszczanin, wcześniej jednak dobrze i wiernie służył przez długi czas Krajowi [jako żołnierz], a po porzuceniu wojaczki osiadłszy w mieście, prowadzi się jako człek [dobrej] reputacji i obdarzony jest szacunkiem [a] nie słyszeliśmy nigdy żadnych zażaleń [na jego osobę]. Kandydaturę Szkota wspierał także dowódca puszkarzy miejskich, Thomas Wymerbeeck, zaświadczając na piśmie, że ów Jacques Lawson wysoce jest kwalifikowany na [proponowane] stanowisko. Nie wiem niestety, czy panu Lawsonowi się udało, niemniej jednak sama petycja jest bardzo ciekawa. Szkot należał do niewielkiego procentu byłych żołnierzy, którym po okresie służby udawało się znaleźć w nowym, ‘cywilnym’, życiu. Szkocja ‘eksportowała’ w XVII wieku dziesiątki tysięcy wojaków: do Zjednoczonych Prowincji, Danii, Szwecji, Rzplitej czy nawet Moskwy. Ocenia się, że większość z nich nigdy nie wróciła do kraju, mało jednak który miał tyle szczęścia co ów Lawson w Bredzie…



[1] Zapewne Jack. 

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Z rusznicami, z kijami, z oszczepami...


Brzuchy pełne po świątecznych obżarstwach? To spalmy trochę kalorii, uciekając przed bandą młynarzy…
W Roku Pańskim 1651 szlachcic Piotr Suchorzewski z wielkim żalem złożył do urzędu grodzkiego gnieźnieńskiego skargę na młynarzy ze wsi Myszków: Grzegorza młynarza gospodarza i jego pasierba Wojciecha. W dzień świętego Marcina (11 listopada) mieli oni bowiem z bandą napaść na pana Piotra i jego sługi, a obłupić ich straszliwie. W drodze do Pniew, szlachcic zatrzymał się na noc w gospodzie, a następnego dnia rano jeden z jego sług, wysłany by zakupić żywność, spotkał na rynku uciekiniera poddanego, który ukradł Suchorzewskiemu konie rolne po czym trafił na służbę do młynarza w Myszkowie. Pan Piotr zażądał od młynarza zapłaty za szkodę, który to młynarz przysłał mu przez sługę protestanta[1] złoty przez groszy sześć, mówiąc do czeladnika: Wszakli obaczę, jeżli mi zdrowi go stąd wywieziecie z miasta”.
A że młynarz Grzegorz człekiem był słownym, to szybko zebrał pokaźną rejzę i ruszył na p. Piotra. Oddajmy głos zapisowi protestacji:





[1] Składającego protestację w urzędzie, czyli p. Szuchorzewskiego. 

wtorek, 13 grudnia 2016

Serca dosyć, rozumu mniej


Z okazji dzisiejszej rocznicy, jako swoiste memento, kilka mądrości hetmana Jana Tarnowskiego. Uwspółcześniłem zapis, żeby był bardziej zrozumiały:
4. Żołnierz z gorących krajów ma więcej chytrości niż męstwa bo mało krwi w sobie ma: wypali ją mu słońce, żal mi jej rozlać, chytrości a fortelów używa. A żołnierz z tych zimnych krajów ma w sobie krwi nazbyt, serca dosyć, rozumu mniej; a przecież też krwi nie żałuje, bo jej ma dosyć, rad ją rozleje gdzie potrzeba niesie.
5. Żołnierza, a drabika[1] mamy z tych pracowitych ludzi obierać a pisać[2]: bo nie wiem skąd to pochodzi, iż pospolicie ci mniej sobie gardła ważą, którzy mniej rozpust a pieszczot używają – to doświadczona. A tak księża, kupcy, mnichy, panie, darmo do hufcu zbierać, raczej z nich pieniądze brać.
(…)
8. Nie patrz wszystko na urodę, by cię nie zawiodła czasem, ale więcej na chuć, na zmysł, na serce, na siłę; bo kto ma konia kupować, woli małego dobrego niż psa wielkiego, pod swój żywot. Drugie podobieństwo: kiedy co dźwigać, płatniejszy czasem chciwy a mały, niż wielki leniwy.



[1] Piechura.
[2] Zaciągać. 

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Kadrinazi radzi i odradza - cz. XI


Pora na zapowiadaną recenzję (jakie to szumne słowo…) pracy The first British Army 1624-1628. The Armyof the Duke of Buckingham. Jej autorem jest Laurence Spring, a książka ukazała się w ramach serii Century of the Soldier 1618-1721.

Znajdziemy tu informacje dotyczące organizacji i wyposażenia wypraw organizowanych z Wysp Brytyjskich na kontynent za panowania Jakuba I (VI) i Karola I Stuartów. Przyjrzyjmy się najpierw konstrukcji samej pracy, a potem pomarudzę nieco o plusach i minusach przeczytanej właśnie książki.
Praca podzielona jest na 14 rozdziałów i 5 aneksów. Pierwsze 9 rozdziałów dotyczy organizacji, wyposażenia i taktyki wojsk. Autor zajmuje się tam także kwestiami prowiantu który otrzymywali  dzielni wojacy, zagadnieniem kwater dla wojska czy żołdu.
Później przechodzimy do kampanii – kolejno ekspedycji Mansfelda i Morgana na kontynent, wyprawy na Kadyks, działań Buckinghama pod La Rochelle a wreszcie upadek owej twierdzy francuskich hugenotów.
Aneksy to kolejno:
- lista regimentów w okresie 1624-1628
- wysokość żołdu
- wypisy źródłowe dotyczące strojów dla wojska
- instrukcja dla sir Edwarda Cecila z wyprawy na Kadyks
- artykuły wojskowe z lat 1625-1627

Co mi się w tej pracy podoba? Ilość użytych angielskich źródeł, widać że autor jest archiwistą. Znalazł mnóstwo interesujących szczegółów, zwłaszcza dotyczących finansowania wojska, zakupów strojów i ekwipunku.  To wręcz kopalnia informacji, gdzie można znaleźć np. wzmianki o strojach żołnierzy – a takich źródeł nigdy za wiele. Wyprawy na Kadyks i do Francji opisane są dość dokładnie, dla kogoś jak ja, kto mało o tym do tej pory czytał, może to być bardzo pomocne i wciągające. Co ciekawe, z opisów wyłania się tam opis wielkiej improwizacji, totalnego bałaganu i amatorszczyzny ze strony angielskich urzędników bawiących się w wojnę… Autor pokusił też o rozdział opisując trudne losy ex-żołnierzy, co daje nam bardzo ciekawą, acz smutną lekturę. Bardzo interesujące są aneksy, w których można znaleźć wiele interesujących szczegółów na temat organizacji wojska. Sama książka wydana jest bardzo ładnie, na dobrym papierze i w twardej okładce – rzecz drobna, a cieszy.

Co mi się nie podoba? Samo założenie ‘brytyjskości’ owych kontyngentów wojskowych. ‘British Army’ w tytule to po prostu zaciągi na terenie Anglii, Szkocji i (w niewielkim stopniu) Irlandii, gdzie oddziały walczą pod flagami własnych królestw (Anglii i Szkocji). Ci żołnierze, a nawet ich oficerowie, nie mieli raczej żadnej świadomości walki dla ‘Wielkiej Brytanii’. Naciągane wydaje się, by traktować np. wyprawę Mansfelda jako armię brytyjską – to tak jakby jako ‘armię brytyjską’ traktować zaciągi Astona i Butlera w Inflantach w 1622 roku. Sam zresztą rozdział o owej wyprawie (gdzie zresztą przez całą książkę autor bardzo irytująco nazywa Mansfelda ‘Mansfeldtem’) jest bardzo chaotyczny i sprawia wrażenia wciśniętego na siłę. Nie popisała się redakcja i korekta – mnóstwo literówek, zdań urwanych w połowie strony czy  źle wyjustowanego tekstu. Kuriozalny jest dobór (i podpisy)ilustracji – praktycznie wszystkie są z wydanej na początku XX wieku pracy Philippsona ‘Geschichte des Dreissgjahrigen Krieg’, chociaż są to tak naprawdę przedruki z Callota (tu chociaż są podpisane chociaż wygląda żołnierzy ma się jak pięść do nosa w przypadku tematu tej książki) i Wallhausena (gros nie jest jednak w ten sposób podpisana). W przypadku opisów walk aż się prosi o jakieś mapki – znajdujemy tu jednak ledwie jeden przedruk z innej pracy.

Reasumując, mamy więc pracę bardzo nierówną, gdzie można znaleźć sporo ciekawych informacji źródłowych, podanych jednak formie dziwnego czasami misz-maszu.  Będę się musiał mocno zastanowić, czy kupić kolejną pracę tego autora w tej serii (ma ona dotyczyć armii bawarskiej w okresie Wojny Trzydziestoletniej).


Końcowa ocena [według rankingu: trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to można mieć. 

wtorek, 6 grudnia 2016

Polacy i Litwini vs Słoń - 1:0


[słoń na ilustracji nie jest oczywiście z armii tureckiej w XVII wieku, ale obrazek jest tak śliczny, że nie mogłem sobie darować]

Notka będzie dziś krótka, ale jakże ciekawa. Jan Czapliński, ochotnik walczący na czele konnego pocztu pod Chocimiem w 1621 roku, wynotował w swoim liście do Jerzego Radzimińskiego informację o znaczącym (no jakby nie patrzył, to sporym...) sukcesie polskich kanonierów:
Wielbłądów, bawołów, w wojsku nieprzyjaciela wielka moc, ale elefantów jeno 8, i to jednego z działo ubito.
To chyba jedyny znany - a przynajmniej jedyny z jakim się spotkałem - przypadek ustrzelenia tureckiego słonia przez polską artylerię. Oj musiało to bardzo zasmucić Turków. No i poczciwiny szkoda...

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Bernard M.D. - gawęda o jeździe polskiej


Nasz dobry irlandzki doktor opowie dzisiaj nieco o polskiej armii. Strasznie tam czasami miesza, niemniej jednak ciekawie wygląda wojsko koronne widziane z tej perspektywy. Na dobry początek jazda…

Podział armii, a w pierwszym rzędzie jazdy
Zanim przejdę dalej, powinienem zapoznać Waszą MIŁOŚĆ z podziałem polskiej armii i zaznaczyć, że złożona jest ona z różnego rodzaju żołnierzy: po pierwsze, z pospolitego ruszenia; po wtóre, z najemników; po trzecie, z oddziałów posiłkowych; po czwarte, z zaciężnych oddziałów kwarcianych; i po piąte, z ochotników.
Składa się zarówno z jazdy, jak i piechoty, tak z miejscowych, jak i cudzoziemców. Miejscowi w największej mierze tworzą jazdę czy kawalerię, która dzieli się na cztery rodzaje jeźdźców, i to wedle dwóch kategorii – po pierwsze, ciężkozbrojnych, po drugie, lekkozbrojnych. Pierwsi to „Hussartze”, którzy wraz ze swoimi końmi są odziani w zbroję, a drudzy „Towarzysze”, mający jedynie pancerz, hełm i obojczyk. I jedni, i drudzy to ludzie wybrani; a nazwa tych drugich pochodzi od polskiego słowa, które odpowiada angielskiemu companion.

Ciężkozbrojni
Pierwszy rodzaj uzbrojony jest w krótkie lance, szable i pistolety, drugi natomiast w muszkiety, łuki i strzały itd. Polacy zwą te krótkie lance kopiami, więc oddział, który ich używa, znany jest pod nazwą „Kopiynick”. Owe kopie mierzą około sześciu stóp i przywiązane są jedwabnymi sznurkami do nadgarstków jeźdźców. Kiedy ci ostatni zbliżą się do wroga, z całej siły rzucają weń lance, a jeśli nie trafią w jego ciało, natychmiast przyciągają lancę z powrotem do siebie za pomocą jedwabnego sznurka. Natomiast gdy kogoś już śmiertelnie zranią, wówczas zaraz zrywają sznurek i zostawiają lancę wbitą w ciało aż do czasu, kiedy mogą do niego podjechać i pozbawić je głowy dużą, dobrze zaostrzoną szablą, która zawsze wisi przy ich siodłach. Zarówno husarze, jak i towarzysze i ich konie wyglądają przerażająco z przypiętymi wszędzie skrzydłami bociana, żurawia, indora itd. Ich zbroje pokryte są skórami lampartów, tygrysów, niedźwiedzi, lwów itd. Wszystko to służy wywołaniu jeszcze większego przerażenia u wrogów. Większość tych kawalerzystów nosi także wielobarwne płaszcze, które często połyskują klejnotami, złotem i srebrem. Husarii jest w Polsce tylko pięć chorągwi, z których każda składa się z trzystu ludzi uzbrojonych od stóp do głów. W każdej chorągwi jest jeden porucznik i jeden chorąży czy trębacz posiadający specjalny rodzaj trąbki, zwanej kornetem[1]. Jedną z tych chorągwi sprowadził do swojego królestwa obecny król Francji[2] z zamiarem stworzenia takiej samej u siebie, ale ze względu na olbrzymie koszty i niezbyt dużą wartość bojową podczas ataku działami pomysł ten porzucił.

Lekka jazda
Lekka jazda jest również dwojakiego rodzaju i może być opancerzona lub nie. Pancerni noszą kolczugi, a ich nazwa różni się od tej spotykanej w innych krajach. Polacy zwą ich chorągwiami pancernymi, natomiast Litwini – petyhorcami; ci drudzy różnią się nieco od pierwszych pod względem wyposażenia. Są oni dużo liczniejsi zarówno od husarzy, jak i towarzyszy. Obydwa typy lekkiej jazdy tworzą odrębne chorągwie i nie wchodzą w skład żadnych większych oddziałów. W sumie liczą około 6 bądź 7 tysięcy ludzi, wszyscy są uzbrojeni w strzały i szable, mogą również, jeśli chcą, przypinać skrzydła i pióra. Ci, którzy nie mają pancerza, stanowią czwarty rodzaj jazdy i noszą tzw. burki, czyli szorstkie obojczyki okrywające szyje. Za broń służą im łuki, strzały i szable. Są oni najliczniejsi i stanowią główny trzon armii, którą Polacy obdarzają mianem wojska. Ich liczbę zawsze
określa sejm. Żaden z nich, jak również z pozostałych oddziałów, nigdy nie nosi uniformu, tak jak to się dzieje w innych krajach, ponieważ są oni polskimi panami. Gdyby byli lepiej zdyscyplinowani i opłacani, tworzyliby być może najznakomitszą kawalerię na świecie.



[1] W oryginale nasz dobry doktor zupełnie się zamieszał, co niestety w tłumaczeniu polskim także nie wyszło najlepiej: zapis to ‘one Korazy, or Trumpeter, with a particular sort of Trumpet, which they call Koronzy’.
[2] Ludwik XIV. 

czwartek, 1 grudnia 2016

Karabele i saydaki


Mam nadzieję, że jeszcze Wam się nie znudziły materiały z 'Barwy i Broni'... Dziś kolejne wypisy z inwentarzy, tym razem zarówno z XVII jak i z XVIII wieku; zebrał je Czesław Jarnuszkiewicz a opublikował w numerze 2 z 1934 roku.



środa, 30 listopada 2016

Pana Wężyka inwentarz


Kolejna perełka z 'Barwy i Broni', tym razem z nr 1 z 1934 roku. Czesław Jarnuszkiewicz wypisał tam fragmenty inwentarza Jana Wężyka z 1684 roku - jak zwykle pełno tam niezwykle ciekawych dóbr...



wtorek, 29 listopada 2016

Kadrinazi radzi i odradza - cz. X


Dawno nie było recenzji, pora to zmienić. Przyjrzymy się pracy Johna Barratta, o przydługim tytule Better Begging than Fighting – The Royalist Army in exile against Cromwell 1656-1660. Ukazała się ona w tym roku, w ramach serii Century of the Soldier 1618-1721. Seria ta, z którą się jeszcze w kąciku recenzji zetkniemy, wydaje książki dwóch typów: tzw. ‘culverin’ to monografia w twardej okładce, ‘falconet’ to zawierająca kolorowe ilustracje książeczka w miękkiej okładce. Omawiana praca należy właśnie do tej drugiej kategorii – liczy sobie bowiem 125 stron, włącznie z indeksem.
Po krótkim wstępie i szczątkowym kalendarium wojny, mamy tu 9 rozdziałów:
1. Wojna z Hiszpanią (6 stron)
2. Armie (Armia Flandrii, Armia francuska, Siły Cromwella) (łącznie 8 stron)
3. Armia na wygnaniu (13 stron)
4. Wkracza Cromwell (17 stron)
5. Mardyke (16 stron)
6. 1658: Rozpoczyna się kampania (9 stron)
7. Bitwa na wydmach (26 stron)
8. Upadek Dunkierki (5 stron)
9. Dalsze wydarzenia (13 stron)
Tekst jest gęsto, a wręcz zbyt gęsto, poprzetykany cytatami ze źródeł, których zresztą autor w żaden sposób nie komentuje.  Opis armii jest do bólu wręcz skrótowy i brakuje w nim pewnych informacji – np. w przypadku Hiszpanów nie dowiadujemy się nic o ich kawalerii. Rozdział o armii królewskiej na wygnaniu jest zdecydowanie najciekawszy, głównie jednak dzięki bogatym cytatom z epoki. Sam opis bitwy na wydmach to praktycznie tylko kompilacja źródeł dostępnych w języku angielskim, do tego sam opis autora nie pokrywa się z kolorową mapą którą mamy dołączoną do pracy (chodzi głównie o rozmieszczenie i ilość kawalerii).
Trzy kolorowe ilustracje autorstwa Petera Barfielda, przedstawiające żołnierzy z epoki, także nic nie wnoszą do samej treści, są poza tym delikatnie rzecz biorąc brzydkie. Praca zawiera także kilka kolorowych portretów z epoki, a także dużo więcej czarno-białych. Te ostatnie są niestety często w fatalnej jakości.
Szczerze – to jestem rozczarowany. Spodziewałem się czegoś więcej, jakoś bardziej spoistej pracy a nie tylko takiej kompilacji źródeł (anglojęzycznych) jaką tu otrzymałem. Na bezrybiu i rak ryba, więc lepsze to niż nic w przypadku tak słabo znanego tematu. Jednak biorąc pod uwagę cenę (‘okładkowa’ to prawie 20 funtów) mamy tu za mało treści i płacimy głównie za kredowy papier i kilka kolorowych obrazków.

Końcowa ocena [według rankingu : trzeba mieć – można mieć – lepiej odpuścić – zdecydowanie unikać] to można mieć jeżeli ktoś jest zainteresowany armią angielską/brytyjską, a lepiej odpuścić dla całej reszty Czytelników.


poniedziałek, 28 listopada 2016

Skarbiec pana Jana


Rzadka ostatnio rzecz, czyli dwa wpisy jednego dnia. Urlop się kończy, znowu blog zapadnie w letarg, więc póki co... Kolejny artykuł z "Barwy i Broni", tym razem nr 11-12 z 1936 roku. Aleksander Czołowski przedstawił w nim niezwykle interesujący rejestr skarbca należącego do Jana Sobieskiego w 1672 roku. Jak zwykle mnóstwo tam perełek - od strojów po uzbrojenie.








O płaskorzeźbie w Strängnäs


Jako że zaczytuję się ostatnio w artykułach z "Barwy i Broni" z lat 30-tych XX wieku, pojawi się na blogu kilka ciekawych artykułów z tych periodyków. Na pierwszy ogień płaskorzeźba z grobowca Carla Gyllenhielma (1574-1650). Oczywiście należy pamiętać, że tak sam artykuł (napisany w oryginale po duńsku) jak i jego tłumaczenie powstały w jeszcze przed Drugą Wojną Światową - stąd też pewne ustalenia czy tezy niekoniecznie muszą się pokrywać z tym co wiemy teraz.













niedziela, 27 listopada 2016

Diabelska jazda ze Szkocji


W bitwie pod Byczyną w 1588 roku po stronie polskiej miały walczyć dwie chorągwie rajtarii: 100-konna rota Henryka Remla i 100-konna rota najemnych Szkotów, należących do nadwornych wojsk Zamoyskiego. Jeden z żołnierzy armii Maksymiliana pozostawił po sobie bardzo ciekawy opis tych jeźdźców:
Niektórzy drabanci[1] i inni co przy tey nieszczęśliwej porażce byli, powiadają, że dwa wielkie zastępcy czarne, jezdce i konie czarne, z czarnymi proporcami ukazali się na ustroniu, gdzie bitwa była, co nie byli ludźmi ale skotowa czeladka[2] szkoci sołdacy, jakoż w samej rzeczy przy kanclerzu[3] są Skoty.
Wzmianki o czarnych strojach wojsk Zamoyskiego nie są niczym nowym – tak miała być np. ubrana jego piechota broniąca Krakowa. Ciekawe jednak, czy nie chodzi tu także o czernione zbroje, wszak w tym okresie rajtaria powinna mieć na sobie sporo uzbrojenia ochronnego. Interesująca jest też wzmianka o czarnych koniach, jak i czarnych sztandarach. Najwyraźniej tak wyglądający rajtarzy, do tego jeszcze dość egzotyczni jeżeli weźmiemy pod uwagę ich pochodzenie, mogli robić wrażenie na przeciwniku.




[1] Z przybocznej kompanii jazdy arcyksięcia.
[2] Tu: diabelska czereda.
[3] Janie Zamoyskim. 

sobota, 26 listopada 2016

W obieraniu takowych pieszych


Wieki temu zamieściłem uniwersał króla Stefana Batorego, dotyczący utworzenia piechoty wybranieckiej. Dziś swoista kontynuacja, uniwersał z lutego 1580 roku pokazujący, z jakimi kłopotami borykano się przy zaciąganiu tej formacji i jak wyglądał specyficzny opór dzierżawców królewszczyzn wobec wybrańców.




piątek, 25 listopada 2016

Bernard M.D. - gawęda o strojach


Nadworny lekarz Jana III Sobieskiego, Irlandczyk Bernard O’Connor, pozostawił po sobie niezwykle interesujące zapiski dotyczące historii i zwyczajów panujących w Polsce. Ciekawe byłoby od czasu do czasu coś z tego zacytować. Na dobry początek – o strojach za panowania Sobieskiego.
Włosy ścinają wokół uszu, jak mnisi. Noszą futrzane czapki i sumiaste wąsy, natomiast nie korzystają z kołnierzyków. Zakładają długie płaszcze sięgające do samej podłogi, a spodnią kamizelkę tej samej długości spinają pasem w okolicach talii. Rękawy są bardzo wąskie, podobnie jak marynarskie, i zbiegają się w nadgarstkach z połą biegnącą od spodu ręki aż do szyi, którą odwijają w czasie upału i opuszczają w czasie chłodu, ponieważ nie noszą rękawiczek. Ten długi płaszcz szyty jest z mocnej tkaniny, a w zimie podszywany dodatkowo grubym futrem, natomiast w lecie jedynie lekkim jedwabiem (jakkolwiek widziałem na dworze kilku możnych noszących futra, jakich zwykli używać zimą, ponieważ stanowią one wyśmienitą ozdobę). Pod kamizelką noszą szeroką koszulę, podobną do damskich bluzek, związaną luźno wokół szyi, z szerokimi rękawami sięgającymi aż do nadgarstków. Spodnie są również bardzo szerokie i łączą się z pończochami. Zamiast butów noszą zawsze, zarówno za granicą, jak i w kraju, tureckie skórzane kozaki z bardzo cienkimi podeszwami i wydrążonymi obcasami zrobionymi z żelaza wygiętego niczym obręcz, w kształt półksiężyca. Szablę noszą w płaskiej pochwie o równej szerokości od rękojeści do końca, zwykle bogato wysadzanej brylantami, chociaż to zależało od pozycji właściciela. W całym Królestwie powszechnie przyjętym zwyczajem, nie tylko pośród szlachty, ale także wśród pospólstwa, jest noszenie (w rękach lub na ramionach) halabardy. Dbają o to, aby halabarda zawsze była jasna i błyszcząca, łącznie ze srebrnymi blaszkami wokół rękojeści, niekiedy wysadzanej klejnotami. Podczas pierwszej wizyty na dworze byłem świadkiem, jak wojewodowie i inni senatorowie nosili halabardy w obecności króla, co stanowiło dość przerażający widok, choć równocześnie stanowiło piękną ozdobę. Powiedziano mi, że dawniej służyło to ochronie przed burzliwym i swarliwym ludem. Halabardy przydawały się bowiem w ścisku, gdzie szable były bezużyteczne. Ich strój wygląda bardzo męsko, zwłaszcza u jeźdźca siedzącego na końskim grzbiecie, i jest najkosztowniejszy z wszystkich, jakie widziałem w Europie. Ich futra są wspaniałe i cenne – same czapki kosztują niekiedy 20 czy 30 gwinei. Fasony ubiorów zmieniają się tam tak często, jak w krajach zachodnich.

środa, 23 listopada 2016

Chłopi wszystko duzi, wysocy, młodzi


Pozostaniemy w klimatach tureckich, tym razem z cytowanych już opisów poselstwa Glińskiego do Turcji.  Podawałem już na blogu wzmianki o armii tureckiej w wyprawie na Czehryń, znalazłem jeszcze dodatkowe szczegóły. Mamy tu o wiele bardziej bojowych wojowników niż ci z którymi mieliśmy do czynienia w 1640 roku w Bułgarii.
Rzecz dotyczy popisu z 4 czerwca 1678 roku. Mamy tam np. 6 chorągwi kawalerii, wszystko z dzidami, pod którymi było przecię ze 400 koni. Za nimi maszerowała albańska gwardia Kara Mustafy, to ci panowie kilka lat później będą stawiać fanatyczny opór husarii w obozie pod Wiedniem:
Za nimi arnaułtów piechoty szło 12 chorągwi, chłopi wszystko duzi, wysocy, młodzi – Gwardya to wezyrska, w barwie czerwonej, sukiennej, tak jako karwaci[1] chodzą. Kabaciki bez rękawów, pludry musułbasowe czerwone, pończoszki na nich sukienne, haftkami zapinane, koło których szerokie inszego koloru obsznurkowane listewki, jakich tu janczarowie, w Polsce po staroświecku rzemieślniczkowie zażywają. Strój ten najlepiej zrozumieć z obrazów staroświeckich, jako więc kacików koło ukrzyżowania pańskiego malują, wszyscy w kołpakach bośniadzkich, jedni z pałaszami staroświeckimi, węgierskimi z ramienia zawieszonymi ameliami ogromnemi, drudzy z mieczykami wąskimi, z ferdymentami, jako więc u kordów bywały staroświeckie. Wszysyc z janczarkami, których w liczbie 12 set.
Kolejna formacja obecna na popisie to semeni, tym razem konno: półczwarta tysiąca[2] semenów konnych z janczarkami wszyscy w kupie bez żadnej sprawy, jako jednak oko sądziło, ledwo ich na dwa tysiące być mogło.
Pochód głównej armii zamykała jazda: szli kupą i naciskiem bez sprawy szpahijowie, wszyscy z dzidami i proporczykami różnych kolorów szeroką ławą się rozwiódłszy, jednak nie w szeregu; nie było ich też więcej nad semenów; muzyka między nimi dość liczna – bębny, trąby.




[1] Czyżby chodziło o Chorwatów?
[2] 3500. 

wtorek, 22 listopada 2016

Stłukliby to szmatłastwo wniwecz


Wracamy do poselstwa Wojciecha Miaskowskiego z 1640 roku, tym razem z bardzo ciekawym opisem wojsk tureckich. W drodze powrotnej Polacy zatrzymali się na kilka dni w Bazarczyku[1]. Tu mieli okazję przyjrzeć się lokalnym oddziałom tureckim, które nie zrobiły jednak na nich najlepszego wrażenia. Opis jest niezwykle wdzięczny, więc pozwolę go sobie przytoczyć w całości:
Przyjeżdżając przed obóz, gdzie pasza beł, na pół mile wyszło przeciwko nam wszystko wojsko tureckie, którego in numero[2] nie beło więcej nad 400. A beło piechoty – jak pół janczarki z taką strzelbą – 4 chorągwie, a pod jedną chorągwią nie beło więcej nad 30 abo 20 [ludzi]. Konnych zaś beło 2 chorągwi, pod jedną siedziało w pancerzach 22 ładnych wyrostów z dzidami, a to beli pokojowi paszyni. Za nim zaś szmatłastwo, chłopcy mniejsi drudzy beli niż mój chłopiec. Druga chorągiew zaś, beło pod nią ze 30 koni. Tylko jeden po usarsku siedział, drudzy tylko z dzidami w lada jakich sukmaninach. To wszystko wojsko, co z nim ten pasza, tj. hetman polny, zawsze lecie w polu nad Czarnym Morzem leży. Choć to ich przez kilka dni ściągało się do obozu, gdyż na nich 4 dni w Bazarczyku czekaliśmy, aż się zjadą. Jednak ich tak mało i barzo lada jakich beło, ze 100 chłopów, dobrych Polaków, hożych junaków, stłukliby to szmatłastwo wniwecz, bo tylko na łbie zawój, a ze łba to pudło zdjąwszy, to chłop ni trznadel. I tak dobrze powiedają o naszym jednym Mazurze, co się bał Turczyna, i rozmyśliwszy się, uderzy nań. Zabiwszy go rzecze: „Nie ciebiem się bał, panie kudła, ale twego pudła”.



[1] Novi Pazar w Bułgarii.
[2] Liczebność. 

niedziela, 20 listopada 2016

Serenissima i jej cavalleria leggiero


Dziś znów odwiedzimy Republikę Wenecką i przyjrzymy się bardzo ciekawemu opisowi wyposażenia jej lekkiej kawalerii. W 1606 roku planowano wystawić 650 cavalleria leggiero, opłaconych przez miasta Republiki. Włoski kondotier Martinengo, który od 1597 roku służył jako tytularny dowódca lekkiej jazdy, napisał specjalne memorandum dotyczące ekwipunku planowej jednostki.
Jeźdźcy mieli posiadać napierśniki (odporne na ogień arkebuzów) i napleczniki (odporne na ogień pistoletowy); a także odporne na ostrzał z pistoletów salady. Dodatkowe, już nie tak odporne części pancerza, miały osłaniać ramiona, nogi do kolan i pozostałą część pleców. Uzbrojenia ochronnego dopełniały rękawice.
Uzbrojenia zaczepne to dwa pistolety z zamkami kołowymi w olstrach przy siodle, a także miecz lub sztylet. Połowa z kawalerzystów powinna mieć dodatkowo arkebuzy z zamkiem kołowym, noszone na bandoletach. Pozostali mieli być uzbrojeni w lance – brak jednak dodatkowych informacji o tej broni.
Mimo że sama idea została zapewne - głównie z powodów finansowych i braku odpowiedniego wyposażenia – na papierze, pokazuje jednak bardzo ciekawą ideę formacji arkebuzerów konnych z początku XVII wieku. Specyficzna jest oczywiście rola lancy, w obliczu tureckiego przeciwnika widziano jednak dla niej zastosowanie.